Nic nie poradzę na to, że nazwisko Mirka Andolfo kojarzy mi się z nieco pulchną świnką w bieliźnie, która ma erotyczne sny o wielkim białym wilku xD To wszystko efekt przeczytania trzech tomów Wbrew Naturze, które już jakiś czas temu wydało u nas Non Stop Comics. To była całkiem spoko lektura. Teraz autorka wraca z Mercy – trochę horrorem, a trochę westernem.

I chciałbym tutaj napisać coś więcej o fabule, ale jest jej w pierwszym tomie naprawdę malutko. NSC zdecydowało się bowiem wcisnąć do niego zaledwie dwa zeszyty, co przy cenie okładkowej ponad 40 zł jest naprawdę ciężkie do zaakceptowania. Nie wiem czy to ich polityka wydawnicza, czy reguły narzucone przez Image Comics, no ale jednak jakiś niesmak pozostał.

No dobra, fabuła rozgrywa się w mieścinie, której nazwy już nawet nie pamiętam. Akcja komiksu rozpoczyna się w pi raz drzwi dwudziestą rocznicę wybuchu w położonej nieopodal kopalni. Autorka próbuje w tempie ekspresowym przedstawić nam jak największą liczbę postaci, tak więc na przestrzeni tych ok. 60 kartek poznajemy nieletnią Indiankę, ciemnoskórej chłopaka, który wraz z siostrą prowadzi niewolnicze życie, no i kilka osób z tzw. śmietanki towarzyskiej. I jest też sobie diabeł, czy inny dziw, który panoszy się w okolicy i zabija przypadkowe osoby. Przynajmniej tak sądzą mieszkańcy…

Skłamałbym twierdząc, że świat Mercy pozostał mi po lekturze obojętny. Autorce, chociaż dialogi tworzy średnie, a postacie potrafią mocno irytować, udało się zasiać u mnie ziarno zaciekawienia, więc zapewne sięgnę po następny tom. No i oprawa graficzna jest miodzio. Ale to może być kwestia totalnie subiektywna, bowiem akurat mi styl Mirki Andolfo po prostu podchodzi. A wiem, przeglądając niektóre komiksowe fora, że nie każdy podziela moje zdanie. Myślę, że możecie dać Mercy szansę chociażby ze względu na piękną oprawę graficzną, ciekawy klimat i całkiem nieźle zawiązaną intrygę.

Za udostępnienie komiksu do recenzji dziękuję wydawnictwu Non Stop Comics.